12/25/2014

#21 ;)

Chciałem po prostu być gdzie indziej. Od zawsze, starałem się zmieniać miejsce posiedzenia, nie przywiązywać się do tego w którym obecnie miałem przebywać i analogicznie przebywać w innym. Wychodząc, nie chciałem zapewniać, że wrócę, jakbym z góry miał tego nie robić. Z resztą czas powrotu był elastyczny jak plastelina.
Zawsze się spóźniałem, niezależnie, czy miałem dotrzeć na czas, czy stamtąd wrócić. Nie było innej możliwości wydłużania chwil. Przynajmniej jeszcze nie były mi znane. Gdy je poznałem czas stał się moim niewolnikiem. Prowadziłem go na smyczy kręcąc się w koło bloku opętany panicznym strachem. Do granic możliwości wyciągałem z życia każdą sekundę, która kryła się poza schematem, sztywną ramą myślenia.
Chcąc zobaczyć to, czego nie widać na pierwszy rzut oka trzeba było poczekać aż z opuszczoną zasłoną nocy nabiorą odwagi by wyjść - koszmary. Nikogo nie było.
Pojawiały się za dnia, pod nosem, nie mogłem się spodziewać, rujnowały, przeszywały jak mroźny podmuch wiatru, nie były na swoim miejscu. Zawsze były gdzieś indziej. W końcu i tak odpływały zostawiając zadrę, krwawiącą, zalewające bólem. Każda z nich sączy do dziś, małe żyłki utrwalające w pamięci przebytą drogę.
Poznałem ich  zbyt wielu, by mówić o szczęściu, wszystko to zżyło się w jedną historię, nieodwracalne zaprzeczanie własnego losu, charakteru, wartości. Wszystko rozeszło się po kościach tworząc złamania, pęknięcia, rysy i ubytki. Zawsze chciałem zostać tam, gdzie nie mogłem, słuchać, gdzie nikt nic nie mówił, iść, gdzie nikt inny nie szedł, a wszyscy już byli.
A teraz jestem tutaj. O dziwo nie chcę tu zostać. Wstaję bo, muszę się zbierać. Nie potrzebuję ani chwili. nie czekam na autobus, czy tramwaj. Nie czekam na nikogo. Idę. Sam.

7/17/2014

osiemnasty promień słońca // za chmury


My life as a fuck
Ain't one thing I don't hate
Tell me my times almost up
I will say I can't wait
Put your gun to my head
I'll blow smoke in your face
Think you got what it takes
Come up and get me

a will

4/20/2014

off line

Każde mieszkanie jest kiedyś nowe. Moje też jest. Czuję się w nim bezpieczny jak płód, wtulając się w jedyny mebel - kosmaty dywan. Bez zastanowienia w pełni oddaję się w ręce grawitacji, która wsysa mnie w twarde podłoże. Leżę. Taki jest mój nowy dom, pusty, błyszczący, nagi. Patrząc w kąty proste spajające ściany nie mam wątpliwości, że są tak proste i oczywiste, że nie warto się im nawet przyglądać. Wszystko jasne. Piękne. Czyste. Oczywiste.
Zesrałem się w kącie. Tak dla równowagi. Nie żeby mi się chciało. Poczułem się lepiej, coś się wreszcie zmieniło. Parująca w kącie ciepła breja resztek nowej diety cud, ewidentnie wpłynęła na klimat pomieszczenia.
Kąt pozostał taki prosty jaki był, lecz nie był już tak rażąco biały. Wsadziłem rękę w odchody, na ścianie napisałem niedbale "JEBAĆ". Zacieki jakie powstały przy literach dawały niesamowity efekt na śnieżnobiałej ścianie. 
Stałem tak wpatrzony i podziwiałem swoje nowe pokojowe fengszuj. "Zajebiście" - pomyślałem. Kucając w drugim kącie, w pełnym skupieniu czekałem. Wiedziałem już jakim słowem przyozdobię ścianę, jeszcze chwilę. Gdy poczułem pierwsze krople atra-ekstrementu na rękach rzuciłem się na ścianę, starczało jednak tylko na "ŚW". Wróciłem do kąta i zacząłem przeć z całych sił. Nic. 
NIC!
"JEBAĆ" uśmiechało się do mnie niewinnie, lecz niedokończone sterczące "ŚW" doprowadzało mnie do furii. Do tego pozostałe dwie białe ściany wyglądały jak teoria Johna Locke'a w praktyce. Musiałem je zapełnić. Wyszedłem z domu.
Nie wiem ile to trwało. Zaczynało robić się ciemno. Wszystko zamknięte. Po drodze mijałem masy mięśni przemieszczające się z gracją w stylowych ciuchach. Zahaczyłem kilka osób swą brudną dłonią. Pewnie obsrali się ze złości. Nie jest to istotne, bo właśnie dotarłem do Tubylczej Jadłodajni prosząc mięso mielone palone na kiju w placku i zmieszany sos. RAZY DWA!
Tak sprawnie jak zostały zrolowane, tak wrolowały się do żołądka. Pełen. Czuję w sobie pełnię alfabetu. Wracam do mieszkania. Wchodzę,a mrok już wlewa się przez okna. Pokój wydaje się pękać w szwach od ciemności wnętrza. Napis zlewa się z białą ścianą, mrok skrywa każdy kąt. Kucam w jednym z nich. Przyj. Nic. Czekam patrząc w ścianę, "JEBAĆ ŚW". Dowolność tego hasła uświadomiła mi jak bardzo nie pamiętam jak miało brzmieć. Lepkie chlupnięcie i ciepło spływające po dłoni podpowiadało mi, że już czas. Chlast, Plask, GOTOWE!
Odsunąłem się od ściany. Efekt piorunujący. Napis nie miał sensu. "JEBAĆ ŚWIATŁO". Ciemność spajała słowa ze ścianą. Nie było mnie chwilę.