2/07/2016

dwudziesty siódmy promień słońca

- Może zrobię Ci loda? - zaproponowała podcierając sobie piczkę pożółkłym liściem. 
- Nie, dziękuję. Miałaś się tylko wylać. 
- Przyszliśmy tu sami, może jednak... 
- Nadal nie mam ochoty. Chodź już. 
Wciągnęła pstrokate spodnie na dupę i wygramoliła się zza krzaka. Szybkim krokiem ruszyliśmy przed siebie. Nie ukrywała pragnień jakie nią kierowały i za to ją tak lubiłem. Zdominować męskie życie i dostroić je pod swój rytm to jej konik, ale tym razem stanowcze "nie" chyba ją zabolało. Nie przeszkadza mi, gdy składa takie propozycje, ale na dłuższą metę to potrafi być irytujące, przez co szliśmy dłuższą chwilę w milczeniu. 
- Czy ja Cię obraziłam czymś, czy jak? - spytała. 
- Dlaczego? 
- Bo nie jestem pewna, czy dobrze mnie odebrałeś. To nie było związane z niczym. Tak tylko, wymsknęło mi się, myślałam, że masz ochotę... Zwykle macie. - brzmiała jak skruszony szczeniak, który skamlaniem chciał usprawiedliwić swój nadpobudliwy ogon za zbicie nowego wazonu w salonie właściciela. Czy coś podobnego, jak małpa, której upadł banan.
- Nie musisz mi się tłumaczyć, rozumiem to. Nie mam ochoty byś polerowała me berło, gdy Twój obecny chłopak czeka tuż za zakrętem, aż załatwisz swoje potrzeby fizjologiczne. Akurat o tej potrzebie mu nie wspomniałaś, więc jeśli chcesz się tłumaczyć to tylko przed nim. Między nami wszystko ok. Jak zawsze.
Damian czekał na nas na samym końcu drogi wychodzącej z lasu. Cierpliwy jak zawsze, nieświadomy i zakochany. Przywitał ją soczystym buziakiem, który mógł mieć smak mojej spermy. Maria mówi, że go kocha, lecz jeszcze bardziej lubi twardego obcego fiuta. Przygodny seks był dla niej jak żarcie na mieście. Szybko, na ostro z paskudną niestrawnością następnego dnia. Mogła to robić sama, ale nie lubiła być sama. Stąd Damian. Jego pełne dobra oczy nie skrywały cienia wątpliwości, gdy patrzył w nią zauroczony. Nic mi do tego, w końcu jesteśmy młodzi, popełniamy błędy. Poszliśmy w stronę budek z jedzeniem. Miasteczko festiwalowe tętniło życiem, ze sceny grzmiał bas, a my spoglądając na kartę dań i rozległy tłum przy każdym stanowisku gastronomicznym traciliśmy apetyt. Tłok przypominał najgorszy z koszmarów George'a Romero. Zrezygnowaliśmy z obiadu na rzecz piwa i jointów, które na szczęście mieliśmy ze sobą. Rozłożeni na polanie przed sceną czekaliśmy na jakiś konkretny koncert i resztę ekipy. Maria z Damianem nie tracąc czasu od kilku minut całowali się namiętnie, aż ślina spływała im po policzkach. Gdy dokoła i we wszystkie strony wciąż krążyli tacy sami ludzie, a widok całującej się pary znudził mnie jak kolejny koncert, wziąłem jointa na drogę i postanowiłem poszukać jakiejś lepszej rozrywki niż rozglądanie i wsłuchiwanie w rytmicznie drącego ryj białas w ojczystym rymowanym bełkocie. Wstałem i odszedłem bez słowa. W tłumie tak łatwo się zgubić. Masa bodźców, które docierają do mózgu, ludzkie zatrzymywani przez moje oczy w krótkich intensywnych obrazach. W swym naturalnym kłębowisku oni, moja zimna, laboratoryjna obserwacja. Dorośli faceci rzucający w siebie frytkami, blondyna z wielkimi cycami i jej fagas wcinający makaron po chińsku, który kleił mu się do brody, artyści rozdający autografy zgromadzonym w ścisku fanom i ja gdzieś między nimi szukałem miejsca dla siebie. Nie zaskoczył mnie prosty schemat, że pośród tylu wspaniałych miejsc na całym festiwalu znalazłem je dopiero przy budce z czeskim piwem. Usiadłem pod parasolem, rozkoszując się pianą i migoczącymi w oddali światłami sceny. Odpaliłem blanta.
- Wolne? - zapytała atrakcyjna brunetka, wskazując na miejsce obok mnie.
- Jasne, siadaj. - odparłem. - Co Cię tu sprowadza? 
- Ty. - odpowiedziała z nieukrywaną pewnością siebie.
- Dlaczego? 
- Nie wiem, może sam mi powiesz. - flirtowała dalej.
- Nie jestem w stanie racjonalnie wytłumaczyć irracjonalnych procesów, które zaszły w Twojej głowie na mój widok. Podejrzewam, że to nic dobrego. Z reguły to nic dobrego. Z doświadczenia, to nic dobrego.
- Samo dobro. Po prostu, wydałeś mi się interesujący, więc chciałam Ci potowarzyszyć. Lubię towarzyszyć ludziom w piciu piwa, szczególnie gdy siedzą sami. W końcu trzeba się troszkę zabawić, odrobinę. - ciągnęła.
- W jaki sposób? Już bawię się świetnie. - odparłem zgodnie z prawdą.
- Aaaa, to przepraszam, w takim razie nic tu po mnie. - odwróciła się na pięcie i chciała ostentacyjnie odejść. Kolejna urażona dziś kobieta chyba nie ujdzie mi płazem.
- Poczekaj! Siadaj, niech Ci będzie. Uznajmy, że uda Ci się mnie zabawić. Poświęcę Ci mój czas, ale marnując go stawiasz kolejne piwo. Zgoda? 
- Zgoda. - odparła uradowana siadając obok. - Marta, jestem Marta - wyciągnęła do mnie rękę. 
Rozmawialiśmy przez kolejne dwa piwa. Oba kupiłem ja. Czas mijał, a buzie nam się nie zamykały. Kolejni artyści przejmowali scenę i schodzili z niej ku uciesze tłumu. W ogóle nam to nie przeszkadzało, każdy kolejny stracony koncert to pełne od fascynującej wymiany zdań minuty. Zarezerwowane dla nas, prywatne i delikatni intymne. Ciekawe ile prawdy było w tym co mówiliśmy. Pewnych kwestii unikałem, pewnych nie chciałem w ogóle poruszać, a mimo to rozmowa płynęła wezbranym nurtem. Byłem ciekaw dokąd nas zabierze, co z niej wyniknie. Czy może posłużyć nam jako wstęp do końca naszych dni? Czy jest tylko rozrywką dzisiejszego wieczoru, nic nie znaczącą wymianą ciekawych opinii i pustych zdań na tematy, które nas interesowały.
- Zbierałeś kiedyś znaczki? - spytała z powagą Marta.
- Tak, skąd wiedziałaś? - odparłem, wspominając stary, kilkusetstronicowy klaser w skórzanej obwolucie, który leżał teraz w trzeciej szufladzie zatęchłej komody na strychu w domu moich rodziców.
- To widać. Pewnie każde z tych miejsc chciałeś odwiedzić. Każdy znaczek był częścią świata, w której jeszcze nie byłeś. To takie wspomnienie, którego nigdy nie miałeś i nie będziesz miał, wyobrażenie o miejscu do którego nie należysz, a z którego pochodzi sam znaczek. Wiadomość z drugiego końca świata. Każdy kolekcjoner tak ma. Ja zbierałam kamienie.
- Kamienie?
- Tak, kamienie - zaśmiała się - z każdego miejsca w którym byłam zabierałam ze sobą kamień. Jeden mały kamyczek.
- Czyli trochę inaczej niż ja. - wydedukowałem bystro - Ja zbierałem fragmenty miejsc, w których nigdy nie byłem, ty zabierałaś część odwiedzonego miejsca ze sobą.
- Przeciwieństwa się przyciągają, czyż nie - wyszeptała patrząc mi głęboko w oczy.
 Gdy chemia między nami sięgnęła zenitu, a ja rozpływałem się pod naporem jej rozpalonych źrenic, wtargną między nasze spojrzenie irytująco nieprzyjemnym tonem głosu rosły bydlak.
- Długo tak kurwa będziesz tu jeszcze siedzieć? Chcemy już iść z chłopakami. Wiesz, że Cię nie zostawię i kto to kurwa w ogóle jest? Nie znam go! Więc co Ty tu właściwie robisz teraz, co? - spytał, wyciągając wskazujący palec swej spływającej sterydem dłoni w moją stronę, czym nie uraził mnie w ogóle.
- To mój kolega ze szkoły, Bartek. Nie martw się, idźcie już. Pójdę jeszcze do toalety i zaraz Was dogonię. Zaraz się zobaczymy.
- Dobra. - rzucił i odszedł jakby cała ta scena była tak ważna jak powrót do mieszkania po zostawiony na komodzie portfel. Przypominał mi kundla, który idąc chodnikiem beznamiętnie szcza na wszystko dookoła tylko po to by zaznaczyć swoją obecność. Właściwie to buldoga.
- Kto to był? - spytałem udając zaciekawionego.
- Pójdziesz jeszcze ze mną na chwilę, muszę siku?
- Kto to był? - zapytałem ignorując jej prośbę. 
- To był Andrzej, mój chłopak. Chodź już. - ciągnęła mnie za rękę. Poszliśmy znajomą mi drogą w stronę lasu. Było już ciemno, więc wystarczyło kilka kroków, by znaleźć się w ustronnym miejscu. Stojąc na czatach i wysłuchując spływających hałaśliwie stróżek moczu zastanawiałem się czy mnie jeszcze cokolwiek dziś zaskoczy. Nie myliłem się.
- Może zrobię Ci loda? - zaproponowała podcierając sobie piczkę chusteczką . 
- Nie, dziękuję. Miałaś się tylko wylać. 
- Skoro już tu jesteśmy... 
- Nadal nie mam ochoty. Chodź już. Może innym razem.
- Nie będzie innego razu, zaraz muszę iść, tam czeka mój chłopak. Jest tylko tu i teraz. 
- Trudno, jakoś to przeżyję. Chodź już. Twój chłopak się chyba stąd spieszył.
- Pierdol się, Ty pizdo.