3/08/2016

dwudziesty ósmy promień słońca

- Ona odeszła i pogódź się z tym. Nic już nie poradzisz, najlepiej jakbyś w ogóle o niej zapomniał. 
- NIGDY! Znajdę ją, przyrzekam. 
- Na pewno... Najpierw musiałbyś wyjść z łóżka. Swoją drogą to nie jest zły pomysł i od tego mógłbyś zacząć już tydzień temu. Może jeszcze byś ją dogonił. Teraz już jest po wszystkim, uwierz mi.
Rzeczywiście. Po jej odejściu przykleiłem się do łóżka szukając współczucia, którego nie było. Leżałem sam. Ciekawe, czy położyłaby się ze mną. Anna. Włosy koloru dymu nad Watykanem, oczy jak mahoń rozpalony w kominku i ten prześliczny szczery uśmiech, który wyrażał coś więcej niż radość. Wszystko czego tak bardzo pragnąłem. I nie mogłem nic zrobić by powstrzymać ją przed odejściem. Byłem za słaby. Pizda nie facet. Tak jak teraz. Niezdecydowany. Nadal nie jestem w tym dobry, ale postanowiłem - uczynię pierwszy krok: z łóżka.
- Brawo, dawno nie widziałem Cię w takiej formie. - powiedział Daniel, mój najlepszy przyjaciel. Po mistrzowsku włada sarkazmem, wyrafinowany i czuły cham, którego nie sposób nie lubić. Z tego co zauważyłem to tylko moja perspektywa. Całej reszcie znajomych z jego, czy mojej szkoły, czy z jego, czy mojej pracy zdecydowanie przeszkadza krytyczne i bezpardonowe spojrzenie na świat. Nic dziwnego. Przecież zawsze kpił ze wszystkiego co robili. We wszystkim byli tak kurewsko poważni, a on jawnie się z tego wyśmiewał. Zawsze. Kiedyś powiedział: "praca to praca, przyjemności to przyjemności. Jeśli kiedyś połączysz te dwie rzeczy to przestaniesz je rozróżniać, a to już wyższa filozofia". Do dziś nie wiem co miał na myśli. On chyba wiedział, bo starał się robić wszystko, by nie robić nic. Teraz stał nad moim łóżkiem, patrzył na mnie z wypisaną na twarzy pogardą, która znacząco zaostrzyła jego rysy twarzy.
- Wstałem i co teraz? - pytam, a on tak samo jak ja nie wie co w takich sytuacjach począć.
- Może najpierw się ubierzesz, a potem skoczymy na miasto znaleźć Ci jakąś fajną dupę. Taką wiesz, fajną. Żebyś o tamtej zapomniał. Bo po co o niej pamiętać, skoro sam mówisz, tak jak mówię, że jej już nie ma. Może rykoszetem też coś dla siebie upoluję, tak wiesz na Twój wdzięk i charakter. Dupy na to lecą. Chodźmy na frytki, sobie zjem, Ty i tak nie zjesz, bo masz od nadmiaru emocji skurczony żołądek, i zapłakane masz oczy, zapuchnięte, czerwone, narkomańskie wręcz oczyska w które nie spojrzy żadna z przechodzących koło nas nich... Będziesz pewnie ciągle smarkał w serwetkę. Wydaje mi się, że powinieneś zostać w domu, bo widzę, że mój dzień przy Tobie nie klaruje się zbyt dobrze. To na razie. Choć podkreślam: potrzebujesz dupeczki. Dlatego: zostań... Może kiedy indziej... Jak będziesz wyglądał lepiej. - wytykał mi z szerokim uśmiechem, ciesząc się z potoku tak błyskotliwych i trafnych myśli na mój temat. Objął mnie ramieniem i rzucił chłodno. - No, zbieraj dupę Maciek, ona już nie wróci. 
To prawda. Co z tego. Nawet nie wiedziałem, że spadł śnieg. Zasunięte rolety w pokoju izolowały mnie od okrutnego świata, który atakował zza okna codziennością. Codziennością pozbawioną przyjemności z życia. Bez niej. Zaspy pod domem sięgały kolan. Drzewa uginały się pod gruba warstwą śniegu. 
Poszliśmy do mojej ulubionej knajpy w centrum, bez kolejki, bez tłumów, lecz z tym samym zapachem starego tłuszczu. Doskonały smak, który chodził za nami od dzieciństwa. Zamówił mi podwójnego burgera na boczku z frytkami, a sobie wegańską pulpę gryczaną w bułce z sosem BBQ.
- Właściwie to czemu nie wziąłeś sobie normalnego burgera? Jesteś weganem, wegiem? To aż tyle mnie ominęło?
- Będę! Już teraz postanowiłem, jeszcze nie jestem, ale będę! Się powoli przyzwyczajam. Nie wiem jak to jest możliwe, z ciężkim sercem odmówiłem tej krowy przy kasie. Ważniejsze, że postanowiłem coś w sobie zmienić. Przecież wiesz, że jestem człowiekiem zmianą, zmiany to moje hobby. Nie zauważyłeś, że zmieniłem fryzurę, ale to, że moja dieta opiera się teraz w większości na nieprzetworzonych genetycznie produktach naturalnego pochodzenia od których i tak mogę dostać raka, bo to wszystko gówno warte, to zauważasz. Mam na sobie koszulkę, której jeszcze nigdy nie miałem. Buty też mam nowe. Szukam nowych dróg dla siebie, w końcu życie chyba na tym polega, co? By ewoluować, doceniać piękno dnia codziennego i codziennie celebrować życia wartość. Poprzez stawianie kolejnych kroków, stanie w kolejnych kolejkach prowadzących dokądś. Do przodu, czy w tył, iść byle się tylko całkiem nie wycofać. To jest właśnie mój kolejny krok. Bułka z kaszą gryczaną. Brzmi okropnie, ale z pewnością nie smakuje najgorzej. Zaraz się z resztą przekonamy, czy to rzeczywiście zmiana na lepsze. - skończył. Często gadał jak katarynka, rozkręcał się z każdą kolejną cenną pointą, jego tok myślenia napędzał szczękę jak nitro, która to wyrzucała kolejne zdania starając się za tym wszystkim nadążyć. Mówił szybko i dużo, a tak rzadko głupio. W towarzystwie jego największy atut brano za wadę, "Daniel, to się wymądrza. Daniel zamknij się już". Z góry brali go za przemądrzałego, a on po prostu starał się mówić co myśli. A myślał zbyt wiele by wyrażać to w krótkich i prostych zdaniach. Często wymownie milczał i jak nikt inny potrafił słuchać. Za to lubiłem go najbardziej. Po wszystkim i tak wpadał w ciąg, analizował wskazywał wszystkie za i przeciw. Pomagał zrozumieć, jak on rozumie. 
W czasie posiłku próbował kilka razy zwrócić moją uwagę na przechodzące wokół stolika dziewczyny, ale żadna z nich choćby w połowie nie była tak intrygująca jak Anna. Daniel wiedział o tym, jednak gra, którą prowadził miała rozproszyć skupioną wokół niej uwagę. Rozumiał mnie. Wydawało mi się, że nawet trochę mi zazdrościł, a jednocześnie głęboko żałował, że nie udało mu się w odpowiednim momencie pomóc mi jej zdobyć. Może to i lepiej... 
Poznałem ją kilkanaście miesięcy temu całkiem przypadkiem. W ogóle stwierdzenie, że ją poznałem to jakiś chory absurd, choć właśnie tak mi się wydawało. Spotkanie z nią dotknęło mojego serca, a wystarczało jedno spojrzenie. Jak gdyby nigdy nic, widząc moje wpatrzone modlitewnie oczy powiedziała:
- Siema - uśmiechnęła się i poszła w swoją stronę zostawiając mnie z tym powitaniem, które wymalowało mi uśmiech na zdumionej twarzy. Patrzyłem w pustą przestrzeń próbując wypatrzyć tam resztki jej obecności. Uśmiech. Najcenniejszy dar. Najnormalniej w świecie.
- Cześć - prawie wyszeptałem zamurowany, gdy była już za daleko by mnie usłyszeć. Jej śmiech roznosił się jeszcze długo echem po okolicy. Szła z koleżankami, radosna, tak szczęśliwa. Pierwsze wrażenie musiałem zrobić piorunujące. Iście koszmarny początek. Ja i ona. Wszystko skończone. Naprawdę tak wtedy pomyślałem. Widywaliśmy się regularnie, ona mówiła mi "cześć", ja odpowiadałem jej "siema" i tak na zmianę. I tyle. Żadne z nas nie chciało robić pierwszego kroku, ona pewnie nie czuła potrzeby, ja nauczony doświadczeniem bałem się tak silnych emocji, które kiedyś już mnie zraniły, a teraz choć to absurdalne towarzyszyły każdemu skojarzeniu z nią. Nie zamieniliśmy nigdy słowa więcej. Kiedyś spróbowałem zaprosić ja na randkę. W połowie drogi (a było to zaledwie 30 kroków) postanowiłem pójść w całkiem inną stronę, z daleka tylko krzycząc klasycznym "siema", na co ona odpowiedziała "cześć". Większość mogłaby pomyśleć, że jestem jakimś przewrażliwionym kretynem i mogłem chociaż podejść i zapytać, czy jest jej ciepło, bo wieczór i może akurat potrzebuje mojej kurtki, czy bluzy, bo może akurat marznie i powiedzieć że się kurwa martwię, że zmarznie i będzie chorować. Druga większość powie, że nie powinienem rozpaczać po dziewczynie, którą ledwo znam, na "cześć" w końcu tego światu to pół kwiatu. Najwidoczniej nie czuli nigdy tego co ja. Choć sam jako mniejszość uważam za bardziej prawdopodobne, że nigdy nie czułem tego co oni.
- Wszystko gra? - spytał Daniel, gdy pół kotleta zwisało mi niemrawo z bułki. 
- Tak, zamyśliłem się. - odparłem
- Niezły z Ciebie ancymon. Ogarnij się. Patrz na tamte - wskazał na sąsiedni stolik, gdzie kolejne dwie dziewczyny konsumowały swój obiad, tym razem zanoszące się ze śmiechu na widok mojej zmasakrowanej bułki ze zwisającym zeń kotletem. 
- Nie mają pojęcia przez co przechodzisz bratku, ale gwarantuję, mają świra na punkcie Twojego kotleta, może je zaprosimy? 
- Rób co chcesz - odparłem, nie wiedząc co czynię.
- Jasne, tylko nie wspominaj o niej. Najlepiej zamknij mordę. Ja się wszystkim zajmę, ok?
Nie miałem zamiaru. W ogóle nie miałem ochoty na nic. Będę siedział cicho, poczekam aż Daniel wystarczająco zmiękczy jedną z dziewczyn by odprowadzić ją do domu swojego, czy jej i wtedy spokojnie wrócę do mieszkania by umrzeć z samotności.
- Cześć dziewczyny, jak Wam się dzień zaczął? Bo mój koleżka pierwszy raz dziś z łóżka wstał,. Poważnie, pierwszy raz od miesiąca, więc na pewno zaczął lepiej niż Wy, a jeszcze dużo czasu zostało i dzień może się skończyć naprawdę świetnie. Jesteście na to gotowe? - zagaił, nie ukrywając swoich zamiarów zupełnie. 
- Jasne, a zapłacicie nasz rachunek? - odpowiedziały całkiem serio.
Daniel wyjął swój portfel, wziął leżący na stoliku rachunek i poszedł do kasy. Obie zwiesiły na mnie swój wzrok, mrużąc przychylnie oczy i szukając erotycznej iskry w moich, która pozwoli rżnąć je do rana. Anna. I po wszystkim, cały ich misterny plan... Jednak czułem się dziwnie, niepokoiło mnie bycie pod ciągłą obserwacją, każdy gest, każdy ruch był przez nie rejestrowany. Zachowywały się nienaturalnie. Wpatrzone, chętne, wygłodniałe.
- To co idziemy dziewczęta? - wrócił Daniel przejmując inicjatywę.
- Jasne. Dzięki. Jak masz na imię? - zagadywały uśmiechnięte.
- Daniel. To jest Maciek. - wskazał na mnie, zaśmiały się.
- To gdzie teraz? Kino? Wino? Melo? Piwo? Wódeczka? Do mnie, do Ciebie, do nas? - wymieniały prześcigając się w pomysłach na urozmaicenie banalnego i dawno zaplanowanego wieczoru, choć udawały, że nie znają zakończenia. Te ich starania przyprawiły mnie o chęć powrotu do domu.
- Ja chyba odpadam. - niestety powiedziałem to na głos.
Daniela zamurowało, dziewczyny zapiszczały z niezadowolenia wklejając swe lubieżne spojrzenia prosto we mnie, oblizując wargi i patrząc przenikliwie.
- Jak to? - spytali równocześnie. - Taki jesteś? Nie zostawiaj nas.
- Nie dacie sobie rady? Naprawdę?
- Stary, nie osłabiaj mnie, gdzie chcesz iść? - warczał Daniel. Nigdy nie widziałem go w takim stanie. - Pewnie idziesz marzyć o tej swojej cizi? Co? Kim on, jest, że tak bardzo Ci na niej zależy? Widzisz jak jej zależało, wyjechała. Zostawiła Cię tutaj, sama pojechała. Bez pożegnania, bez romansu, bez miłości, czy nawet przyjaźni. Masz tu dwie piękne laleczki, chętne na wszystko i tak bardzo nieodpowiedzialne jakby spytać ich mam. Dziś zrobimy z nimi wszystko, jutro o nich zapomnisz. Pomyśl. Lepsze to niż nic, co? Odpowiedz mi.
- Nie, dziękuję Daniel. Lepsze nic, niż coś takiego.
Pochmurniał. Po chwili jednak zrobił się cały purpurowy, złapał mnie za kurtkę i przyciągną mnie do siebie, przykładając swoje usta do mojego ucha. Ciężko dysząc wyszeptał gniewnie.
- To weź i stąd odejdź skurwysynu, wypierdalaj, idź marzyć o tej swojej kurwie co ją pół miasta miało tylko nie Ty, boś pizda i wy-pier-da-laj mi z oczu. Jakbyś miał jaja, a nie pizdę to już dawno byś ją przeleciał i zapomniał, żeś taką miał i obrócił te obie, we wszystkie strony, a tak siedzisz w tym swoim emocjonalny, bagnie, które zaprowadzi Cię najdalej na stryczek, rozumiesz. Ty smutku największy. Tylko mi przeszkadzasz. Nara.
Moje nerwy zacisnęły się w pięść, a całe wkurwienie w nich zebrane właśnie rozbiło się o jego prawy policzek. Od razu odpowiedział kilkoma ciosami, których nie zdążyłem zblokować. Szarpanie i tarzanie się w śniegu rozkręciło się na dobre. Cios za cios, ból za ból, sierpowy za każdy dzień bez Anny. Jak dobrze, że żaden z nas nie potrafił się bić. Po kilku kozłach i niezgrabnych szarpnięciach położyliśmy się na plecach i zaczęliśmy śmiać, bo twarze piekły nas srogo. Widok wpatrzonych w nas nieznajomych dziewczyn, które raczej nie wrócą już z żadnym z nas do domu, tak zdezorientowanych jak i zaskoczonych rozbawił nas do łez. Daniel wstał pierwszy, podniósł mnie. Śnieg oklejał nas z każdej strony. Zaczęliśmy zrzucać go i doprowadzać się do porządku.
- Kurwa, ale czad. - powiedział Daniel.
Wymierzyłem mu kolejny potężny cios, tym razem w lewy policzek, swym mocnym prawym. Zaskoczony tylko nakrył się nogami.
- Nazwałeś ją kurwą. Jak mogłeś. - powiedziałem i odwróciłem się na pięcie. Wracałem w ciszy zdenerwowany jak nigdy. Bardziej gniew, niż strach. Co poradzę na to, że on też ma rację. Moje życie jak Forrest Gump bez Toma Hanksa. Zawsze tylko myślę, czekając aż ktoś mnie ustrzeli. Czekając na Happy End, który mi się nie należy. Choć miałem na taki nadzieję... Kiedy i jak to się skończy?
Wszedłem do pokoju, rzuciłem przemoczoną kurtkę na łóżko, chusteczką otarłem spływającą z nosa krew. Komputerowe głośniki milczały, więc postanowiłem czym prędzej to zmienić. Wśród wielu muzycznych postów na facebooku wyświetlił mi się też ten. Anny. Podpisała go: "fairy tales ain't real?!".

Odsłuchałem, a łzy zaczęły spływać mi do oczu. Najsmutniejsza rzecz jaką słyszałem. Każde słowo pasowało, każdy wers był o tym jak bardzo zjebałem. Wszystkie wspomnienia przeleciały mi przed oczami, każde jej spojrzenie, każde "cześć" zabrzmiało na nowo. Czy to prawda? Czy już się nie dowiem? Szczęśliwe zakończenia? Niemożliwe. Wszystko złożyło się w całość. Całość okazała się wszystkim. Jestem tchórzem. Wystarczało niewiele więcej niż nic. Jak opętany zacząłem przeglądać jej profil w poszukiwaniu wskazówek. Dokąd pojechała, skąd pisze, jak do niej dotrzeć. Otworzyłem okienko wiadomości i napisałem:
-"Hej, dawno się nie widzieliśmy, chyba gdzieś się zapodziałaś :) Gdzie można Cię teraz znaleźć, zobaczyć, powiedzieć Ci "cześć"?".
Tyle. Nic więcej na szczęście nie przyszło mi do głowy. Anna była online. Odpisała od razu.
-"Cześć, nie musisz przyjeżdżać :) w weekend będę. Bardzo chętnie się z Tobą spotkam. Masz czas w sobotę?"
Oszaleję. To się nie dzieje.
-"Jasne. Kino, kolacja, czy spacer?"
-"Wybieraj. Fajnie będzie gdzieś wyskoczyć. Dam znać w czwartek, o której będę. Fajnie, że napisałeś :) do zobaczenia.".
Koniec, po wszystkim. Od wielu miesięcy walczyłem z marzeniem, które było do spełnienia, od tak. Cały pokój zaczął wirować, a moje serce biło jak szalone. Szczęśliwe zakończenie. To było prostsze niż myślałem, wystarczało zrobić pierwszy krok. Pierwszy krok. To takie genialne. Dzwonek w telefonie sygnalizujący sms przerwał tę nostalgiczną, pełną magii i nadziei chwilę. Otrzymałem wiadomość od Daniela:
"Kurwa wiedziałem, że tak będzie. Myślisz tylko o sobie. Pierdolony egoista, choć sam nie jestem lepszy. Tak jak Ty jestem tchórzem i cholernie się boję. Zamaskowałem to doskonale, Ty przynajmniej powiedziałeś co jest nie tak, nie kryłeś się, ale całkiem Cię zamroczyło. Nie zwróciłeś na mnie uwagi, co? Nie chciałem Cię wkurwić, a potrzebowałem dziś przyjaciela. Zachowałem się jak kutas, ale Ty też nie byłeś lepszy. W końcu lepszy taki przyjaciel niż żaden. Może to moja wina, bo nic nie mówiłem. Ostatnio w ogóle Cię nie było. Umieram stary. Poważnie. Przy pomyślnych wiatrach za trzy miesiące nie będzie mnie na tym świecie. Przy kiepskich to nawet kilkanaście dni. To mój koniec, mam nadzieję, że przyjdziesz się jeszcze chociaż pożegnać. Daniel.". Nie spodziewałem się, że jest gotów wycinać, aż tak słabe żarty. I nie myliłem się. Zdołałem go jeszcze zapytać, gdy po intensywnym kolejnym ataku choroby leżał obolały i bezsilny w łóżku o to kiedy planował mi powiedzieć. Odparł wtedy spokojnie:
- Ty wiesz Maciek, chyba chciałem Ci zrobić niespodziankę. Przeżyć  z Tobą jeden szalony dzień, którego żaden z nas nigdy by nie żałował. Tylko nasze szaleństwa chyba się trochę różnią, ale wydaje mi się, że i tak było dobrze. Potem, kiedyś, przy okazji przekazał bym Ci tę złą wiadomość. Bo przecież warto przekazywać tylko dobre wiadomości, na złe szkoda ludzkiego zdrowia. - zaśmiał się. - Idź już. Życie na Ciebie czeka, nie siedź tu tak ze mną. Przyjdźcie jutro.
Anna uśmiechnęła się i chwyciła mnie wtedy czule za rękę. Dotyk jej dłoni koił każdy ból. Tak razem pożegnaliśmy mojego najlepszego przyjaciela. Żadnego jutra nie było, a kilka dni później spłonął, bo nie chciał zostać "kolejnym śmieciem w ziemi". Anna rzeczywiście chciała spędzić ze mną życie. Już więcej się nie poddałem. Nasz syn ma na imię Daniel.

2/07/2016

dwudziesty siódmy promień słońca

- Może zrobię Ci loda? - zaproponowała podcierając sobie piczkę pożółkłym liściem. 
- Nie, dziękuję. Miałaś się tylko wylać. 
- Przyszliśmy tu sami, może jednak... 
- Nadal nie mam ochoty. Chodź już. 
Wciągnęła pstrokate spodnie na dupę i wygramoliła się zza krzaka. Szybkim krokiem ruszyliśmy przed siebie. Nie ukrywała pragnień jakie nią kierowały i za to ją tak lubiłem. Zdominować męskie życie i dostroić je pod swój rytm to jej konik, ale tym razem stanowcze "nie" chyba ją zabolało. Nie przeszkadza mi, gdy składa takie propozycje, ale na dłuższą metę to potrafi być irytujące, przez co szliśmy dłuższą chwilę w milczeniu. 
- Czy ja Cię obraziłam czymś, czy jak? - spytała. 
- Dlaczego? 
- Bo nie jestem pewna, czy dobrze mnie odebrałeś. To nie było związane z niczym. Tak tylko, wymsknęło mi się, myślałam, że masz ochotę... Zwykle macie. - brzmiała jak skruszony szczeniak, który skamlaniem chciał usprawiedliwić swój nadpobudliwy ogon za zbicie nowego wazonu w salonie właściciela. Czy coś podobnego, jak małpa, której upadł banan.
- Nie musisz mi się tłumaczyć, rozumiem to. Nie mam ochoty byś polerowała me berło, gdy Twój obecny chłopak czeka tuż za zakrętem, aż załatwisz swoje potrzeby fizjologiczne. Akurat o tej potrzebie mu nie wspomniałaś, więc jeśli chcesz się tłumaczyć to tylko przed nim. Między nami wszystko ok. Jak zawsze.
Damian czekał na nas na samym końcu drogi wychodzącej z lasu. Cierpliwy jak zawsze, nieświadomy i zakochany. Przywitał ją soczystym buziakiem, który mógł mieć smak mojej spermy. Maria mówi, że go kocha, lecz jeszcze bardziej lubi twardego obcego fiuta. Przygodny seks był dla niej jak żarcie na mieście. Szybko, na ostro z paskudną niestrawnością następnego dnia. Mogła to robić sama, ale nie lubiła być sama. Stąd Damian. Jego pełne dobra oczy nie skrywały cienia wątpliwości, gdy patrzył w nią zauroczony. Nic mi do tego, w końcu jesteśmy młodzi, popełniamy błędy. Poszliśmy w stronę budek z jedzeniem. Miasteczko festiwalowe tętniło życiem, ze sceny grzmiał bas, a my spoglądając na kartę dań i rozległy tłum przy każdym stanowisku gastronomicznym traciliśmy apetyt. Tłok przypominał najgorszy z koszmarów George'a Romero. Zrezygnowaliśmy z obiadu na rzecz piwa i jointów, które na szczęście mieliśmy ze sobą. Rozłożeni na polanie przed sceną czekaliśmy na jakiś konkretny koncert i resztę ekipy. Maria z Damianem nie tracąc czasu od kilku minut całowali się namiętnie, aż ślina spływała im po policzkach. Gdy dokoła i we wszystkie strony wciąż krążyli tacy sami ludzie, a widok całującej się pary znudził mnie jak kolejny koncert, wziąłem jointa na drogę i postanowiłem poszukać jakiejś lepszej rozrywki niż rozglądanie i wsłuchiwanie w rytmicznie drącego ryj białas w ojczystym rymowanym bełkocie. Wstałem i odszedłem bez słowa. W tłumie tak łatwo się zgubić. Masa bodźców, które docierają do mózgu, ludzkie zatrzymywani przez moje oczy w krótkich intensywnych obrazach. W swym naturalnym kłębowisku oni, moja zimna, laboratoryjna obserwacja. Dorośli faceci rzucający w siebie frytkami, blondyna z wielkimi cycami i jej fagas wcinający makaron po chińsku, który kleił mu się do brody, artyści rozdający autografy zgromadzonym w ścisku fanom i ja gdzieś między nimi szukałem miejsca dla siebie. Nie zaskoczył mnie prosty schemat, że pośród tylu wspaniałych miejsc na całym festiwalu znalazłem je dopiero przy budce z czeskim piwem. Usiadłem pod parasolem, rozkoszując się pianą i migoczącymi w oddali światłami sceny. Odpaliłem blanta.
- Wolne? - zapytała atrakcyjna brunetka, wskazując na miejsce obok mnie.
- Jasne, siadaj. - odparłem. - Co Cię tu sprowadza? 
- Ty. - odpowiedziała z nieukrywaną pewnością siebie.
- Dlaczego? 
- Nie wiem, może sam mi powiesz. - flirtowała dalej.
- Nie jestem w stanie racjonalnie wytłumaczyć irracjonalnych procesów, które zaszły w Twojej głowie na mój widok. Podejrzewam, że to nic dobrego. Z reguły to nic dobrego. Z doświadczenia, to nic dobrego.
- Samo dobro. Po prostu, wydałeś mi się interesujący, więc chciałam Ci potowarzyszyć. Lubię towarzyszyć ludziom w piciu piwa, szczególnie gdy siedzą sami. W końcu trzeba się troszkę zabawić, odrobinę. - ciągnęła.
- W jaki sposób? Już bawię się świetnie. - odparłem zgodnie z prawdą.
- Aaaa, to przepraszam, w takim razie nic tu po mnie. - odwróciła się na pięcie i chciała ostentacyjnie odejść. Kolejna urażona dziś kobieta chyba nie ujdzie mi płazem.
- Poczekaj! Siadaj, niech Ci będzie. Uznajmy, że uda Ci się mnie zabawić. Poświęcę Ci mój czas, ale marnując go stawiasz kolejne piwo. Zgoda? 
- Zgoda. - odparła uradowana siadając obok. - Marta, jestem Marta - wyciągnęła do mnie rękę. 
Rozmawialiśmy przez kolejne dwa piwa. Oba kupiłem ja. Czas mijał, a buzie nam się nie zamykały. Kolejni artyści przejmowali scenę i schodzili z niej ku uciesze tłumu. W ogóle nam to nie przeszkadzało, każdy kolejny stracony koncert to pełne od fascynującej wymiany zdań minuty. Zarezerwowane dla nas, prywatne i delikatni intymne. Ciekawe ile prawdy było w tym co mówiliśmy. Pewnych kwestii unikałem, pewnych nie chciałem w ogóle poruszać, a mimo to rozmowa płynęła wezbranym nurtem. Byłem ciekaw dokąd nas zabierze, co z niej wyniknie. Czy może posłużyć nam jako wstęp do końca naszych dni? Czy jest tylko rozrywką dzisiejszego wieczoru, nic nie znaczącą wymianą ciekawych opinii i pustych zdań na tematy, które nas interesowały.
- Zbierałeś kiedyś znaczki? - spytała z powagą Marta.
- Tak, skąd wiedziałaś? - odparłem, wspominając stary, kilkusetstronicowy klaser w skórzanej obwolucie, który leżał teraz w trzeciej szufladzie zatęchłej komody na strychu w domu moich rodziców.
- To widać. Pewnie każde z tych miejsc chciałeś odwiedzić. Każdy znaczek był częścią świata, w której jeszcze nie byłeś. To takie wspomnienie, którego nigdy nie miałeś i nie będziesz miał, wyobrażenie o miejscu do którego nie należysz, a z którego pochodzi sam znaczek. Wiadomość z drugiego końca świata. Każdy kolekcjoner tak ma. Ja zbierałam kamienie.
- Kamienie?
- Tak, kamienie - zaśmiała się - z każdego miejsca w którym byłam zabierałam ze sobą kamień. Jeden mały kamyczek.
- Czyli trochę inaczej niż ja. - wydedukowałem bystro - Ja zbierałem fragmenty miejsc, w których nigdy nie byłem, ty zabierałaś część odwiedzonego miejsca ze sobą.
- Przeciwieństwa się przyciągają, czyż nie - wyszeptała patrząc mi głęboko w oczy.
 Gdy chemia między nami sięgnęła zenitu, a ja rozpływałem się pod naporem jej rozpalonych źrenic, wtargną między nasze spojrzenie irytująco nieprzyjemnym tonem głosu rosły bydlak.
- Długo tak kurwa będziesz tu jeszcze siedzieć? Chcemy już iść z chłopakami. Wiesz, że Cię nie zostawię i kto to kurwa w ogóle jest? Nie znam go! Więc co Ty tu właściwie robisz teraz, co? - spytał, wyciągając wskazujący palec swej spływającej sterydem dłoni w moją stronę, czym nie uraził mnie w ogóle.
- To mój kolega ze szkoły, Bartek. Nie martw się, idźcie już. Pójdę jeszcze do toalety i zaraz Was dogonię. Zaraz się zobaczymy.
- Dobra. - rzucił i odszedł jakby cała ta scena była tak ważna jak powrót do mieszkania po zostawiony na komodzie portfel. Przypominał mi kundla, który idąc chodnikiem beznamiętnie szcza na wszystko dookoła tylko po to by zaznaczyć swoją obecność. Właściwie to buldoga.
- Kto to był? - spytałem udając zaciekawionego.
- Pójdziesz jeszcze ze mną na chwilę, muszę siku?
- Kto to był? - zapytałem ignorując jej prośbę. 
- To był Andrzej, mój chłopak. Chodź już. - ciągnęła mnie za rękę. Poszliśmy znajomą mi drogą w stronę lasu. Było już ciemno, więc wystarczyło kilka kroków, by znaleźć się w ustronnym miejscu. Stojąc na czatach i wysłuchując spływających hałaśliwie stróżek moczu zastanawiałem się czy mnie jeszcze cokolwiek dziś zaskoczy. Nie myliłem się.
- Może zrobię Ci loda? - zaproponowała podcierając sobie piczkę chusteczką . 
- Nie, dziękuję. Miałaś się tylko wylać. 
- Skoro już tu jesteśmy... 
- Nadal nie mam ochoty. Chodź już. Może innym razem.
- Nie będzie innego razu, zaraz muszę iść, tam czeka mój chłopak. Jest tylko tu i teraz. 
- Trudno, jakoś to przeżyję. Chodź już. Twój chłopak się chyba stąd spieszył.
- Pierdol się, Ty pizdo.