- Czego się napijesz? Piwka? - zapytał Roman.
- Jasne, że piwka. - odpowiadam zgodnie z prawdą. Na myśl o kojących trudy mozolnego tygodnia złocistych bąbelkach nie wahałem się z odpowiedzią.
- Dwa lane, klasyczne! - rzucił w stronę barmana. Ubrany w szykowny fartuch, młody choć zmęczony kolejnym wieczorem w pracy chłopak jak za karę podszedł do zardzewiałego nalewaka i nie ukrywając, że jest kompletnym amatorem zaczął spieniać piwo z naburmuszoną miną. Pewnie nie dostał dziś żadnego napiwku, z resztą pewnie mało kto z obecnych zostawiał tu jakikolwiek napiwek. Wszyscy bywalcy tej speluny, których nie odstraszał zapach wilgoci, a przyciągało tanie piwo zostawiali tutaj ostatnie drobne tylko jeśli musieli zapłacić za alkohol. Roman spojrzał w moją stronę.
- No i jak tam? Dobrze wszystko? Coś słabo wyglądasz, schudłeś? Wszystko w porządku?
- No przecież Ci tłumaczę, chyba chcemy dwóch całkowicie różnych rzeczy, nie mogę z nią wysiedzieć. Jest mi z tym ciężko i ona pewnie też to odczuwa. Ja tak nie umiem, to wszystko mnie dobija. Z resztą tłumaczyłem jej to, że moją żoną raczej nie zostanie.
- Tak jej powiedziałeś?!
- Tak, nie do końca tymi słowami, tak to mówię Tobie, wiesz...
Zaśmialiśmy się w głos.
- Sam nie wiem. Ostatnio tylko tułam się po barach szukając odpowiedzi, ale od dłuższego czasu nie mogę jej znaleźć. Przygotowuję ją na odejście, nie potrafię tego ukryć, ona chyba to widzi. Nie chcę jej dłużej męczyć.
- Zrób to od razu, dlaczego jej nie zostawisz, tylko ciągniesz "problem" za sobą.
-Wiem, muszę tak zrobić.
Znów cisza. Obaj wiedzieliśmy, że ta rozmowa nie doprowadzi do omawianych działań. To był dobry moment by napić się piwa i rozkoszować się chwilą spokoju. Sala barowa zaczęła się wypełniać ludźmi, których ściąga tutaj jakiś magnes. To przez nagromadzone negatywne żelastwo z całego tygodnia. Niesione na plecach jak skorupy, które pękają dopiero, gdy wywrócą się tutaj na plecy. Zaczęliśmy jakąś przysłowiową gadkę o pogodzie, coraz mniej słuchając siebie. Wszystko dookoła stawało się ciekawsze, kolejne piwo budziło pianę w mózgu, a wzrok przyciągały coraz piękniejsze, skąpo ubrane niewiasty. Nagle jakby ich przybyło, patrząc w każdy kąt można było spotkać wzrokiem jakąś piękność otoczoną przez podstępnych adoratorów, którzy rozgrywając swoją grę próbowali zaciągnąć je pod pierzynę i uraczyć chłodem nieszczerej miłości. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- Kurwa, przecież jakby mnie tu Martyna zobaczyła z rozbieganymi oczami to po mnie. Zabiłaby mnie na miejscu i nasikała na mój grób.
- To lepiej się nie odwracaj, bo właśnie wchodzi...
- Naprawdę? - pytam z paniką.
- Poważnie. - odpowiada z taką powagą, że ciężko mu nie uwierzyć, poczułem jej rękę na ramieniu i wiedziałem, że to już koniec moich cierpień, zaraz zginę.
Romek zachował trzeźwy umysł.
- Tak, już skończyliśmy. Wpadliśmy na piwo, by porozmawiać normalnie i oderwać się od pracy, w końcu siedzieliśmy nad tym dość długo, głowy nam spuchły...
- Nie ciebie pytam, Andrzej, nie miałeś czasem wrócić od razu do domu? Czekałam i czekałam, aż zadzwoniła Sylwia, że na piwo i wódkę, więc wpadliśmy, a wiecie jak nudno zimą, znacie Sylwię? No, to teraz ja idę na piwko, potem się zabawić, potańczyć, a wy siedźcie w tej spelunie. Paaaa, Kochanie. - i poszła, znikając gdzieś wśród tłumu stukając swoimi ulubionymi szpilkami, na które i tak zawsze narzekała. Jej opuchnięte stopy pewnie będę musiał masować do rana.
-Widzisz co ja z nią mam? - pytam, a Romek tylko się uśmiecha jakby mnie doskonale rozumiał.
Zapada kolejny niezręczny moment ciszy. Siedzimy tak, obserwując sufit i teoretyzując w swych głowach nad drogami ucieczki z sytuacji, w której się znaleźliśmy. Przy barze zrobiło się jakieś zamieszanie, mężczyźni rozstąpili się, a w naszą stronę przemieszczała się Ona. Niezidentyfikowana, piękna i absolutnie niedostępna, kobieta, która na pierwszy rzut oka staje się ideałem. Długie proste czarne włosy, niebieskie jak niebo oczy, doskonała figura podtrzymywana jedynie wysokimi skórzanymi butami na płaskiej podeszwie. Trzymając w ustach papierosa dymiła jak podlane benzyną ognisko. Romek chyba dojrzał to w moich oczach bo od razu się obrócił. Nie wiem czy to moja wyobraźnia, czy całkiem co innego, nie byłem pewien czy ona w ogóle istnieje. Gdy nas mijała wydawało mi się, że przymknęła lekko prawe oko. Próbowałem wybić sobie z głowy wszystko co pomyślałem zanim będzie za późno, "to tylko fatamorgana...", "to tylko fatamorgana!".
- Wow. To dopiero sztuka. Idź do niej zagadać. - namawia mnie Romek.
- Oszalałeś, nie wygłupiaj się, ja? Sam idź.
- Pójdę jak Ty pójdziesz i wrócisz, a że na pewno tak się stanie jestem spokojny, idź pierwszy...cha, cha, cha. - szydził, ale wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię to wszystko co znam pozostanie ze mną, a nieznane odejdzie i już prawdopodobnie nigdy nie wróci. To była jedyna szansa. Wstałem od stolika, ruszyłem w stronę jej kroków, siedziała w drugim takim samym zaciemnionym kącie, całkowicie sama w oparach tytoniowego dymu.
- Witam, czy mógłbym się przysiąść? - zapytałem, mój głos brzmiał na jeszcze bardziej nieśmiały niż sam byłem. Ujęła papierosa w usta, zaciągnęła się i wypuściła chmurę dymu prosto w moją twarz.
- A po co? - zapytała. Zbiło mnie to całkowicie z tropu, nogi zmiękły, zacząłem się trząść.
- W gruncie rzeczy nie wiem, porozmawiać... ee, wydałaś mi się bardzo interesującą osobą, chciałbym Cię lepiej poznać....
- A po co? - zapytała po raz drugi, dmuchając kolejnym paskudnym wyziewem papierosowym, który drażnił mi oczy, ale był dziwnie słodki i w gruncie rzeczy przyjemny.
- Nie jestem pewien, żeby spędzić miło wieczór, poznać kogoś nowego, tak jak mówiłem jesteś bardzo ciekawa... - próbowałem, lecz w moment mi przerwała.
- Uwierz mi, nie jestem.
Zatkało mnie. Jedyne co mi przyszło do głowy to ucieczka, więc uprzejmie się pożegnałem, przeprosiłem, że przeszkodziłem w delektowaniu się samotnym wieczorem i odszedłem do stolika.
Romek zanosił się śmiechem.
- I co? Mówiłem, że tak będzie. Niedostępna. Znam takie, nawet nie pójdę. To nie na moje siły, by dać się tak upokorzyć jak Ty Andrzejku, biedny Andrzejku... - śmiał się w głos.
Siadając spojrzałem jeszcze raz w stronę jej stolika, miałem wrażenie, że przykleiła swój wzrok do mnie, lecz z kolejnym łapczywym łykiem piwa już mnie to przestało obchodzić. Posiedzieliśmy jeszcze kilka piw, milcząc lub rozmawiając o nowych książkach i filmach jakie udało nam się obejrzeć w przerwach pomiędzy nudną marnie płatną pracą i codziennym życiem jakie dzieliliśmy.
Wstając od stolika spojrzałem jeszcze raz w ten ciemny kąt, ale nikogo tam nie było. Pożegnaliśmy się przy barze, życząc sobie wszystkie co najlepsze i rozeszliśmy się w swoje strony. Siarczysty mróz dawał się we znaki, postawiłem kołnierz w swym płaszczu, naciągnąłem czapkę i szurając butami ruszyłem znajomą drogą, by wrócić do mieszkania. Chciałem tylko wskoczyć pod kołdrę i czekać, aż pijana i śmiesznie nieporadna, zapewne przyszła żona dowlecze się do domu, po nocnych eskapadach.
- Masz ogień? - usłyszałem zza pleców. Zapytała jakby nigdy nic. Już słyszałem dziś ten głos. Stała pod witryną sklepu, próbując odpalić papierosa kręcąc krzemieniem zapalniczki. Ona.
- Niestety, nie mam - odpowiedziałem - ...ale tutaj niedaleko jest kiosk, powinien być jeszcze czynny...
- Nie szkodzi, mam drugi. - powiedziała jakby to nic nie znaczyło. Odpaliła papierosa i zaciągnęła się dymem, wypuszczając go w moją stronę.
- Może odprowadzić Cię do domu, wszystko w porządku? W którą stronę idziesz? - zapytałem.
- W Twoją. - odpowiedziała i zaciągnęła się papierosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz