Obudziłem się w butach. Znowu. Widocznie udało mi się wczoraj zdjąć z siebie jedynie kurtkę. Alkoholowy wyziew również na to wskazywał. Zapiłem wczoraj w barze, nawet nie wiem jak znalazłem się w łóżku. Wszystko pamiętam jak przez mgłę, jakbym tylko o tym śnił. Naniesione na ponurą, bukową strukturę paneli błotniste ślady pewnie w niczym mi nie pomogą kiedy do mnie wrócisz i będziesz chciała rozmawiać. Nie robiliśmy tego od miesięcy. W sumie to nie jestem pewien gdzie jesteś, czy jeszcze nie wróciłaś, czy już Cię nie ma. Spóźniony leżę korzystając z zachowanego, nocnego ciepła w pościelach, mam w pamięci potworny ziąb wczorajszy i spodziewam się, że poranny również srogo da mi o sobie znać. Jest późna jesień. Dni stają się krótsze, chmury i myśli zdecydowanie ciemnieją, a niebieskie niebo, w które wpatrywałem się kiedyś z Tobą, gdy jeszcze patrzyliśmy gdzieś wspólnie pewnie nigdy już nie wróci. Nie wiem czy mam się martwić, czy wkurwić. Gdy przestajesz rozmawiać z kimś bardzo bliskim, a potem dochodzi do sytuacji, w której zapominamy patrzeć w oczy, a zaczynamy patrzyć na ręce? W ogóle wrócisz? Zawsze miałaś nade mną władzę. Pamiętam jak w dzieciństwie, śniło mi się, że byłem małym skrępowanym niewolnikiem lateksowej dominy. Ty byłaś taka, tylko nie lateks Cię kręcił, a brak bawełny. Mnie też, dlatego podobała mi się rola, którą mi przydzieliłaś. Dopóki byłaś w domu. Teraz Cię nie ma, a ta myśl napędza mnie do zapomnienia, chcę wstać i żyć. Wygrzebuję się ociężale z łóżka, ubieram się w świeże ciuchy, biorę torbę i gnam na przystanek. Fatalna pogoda wgniata mnie w asfalt swym ciśnieniem, pewnie jak każdego innego leminga czekającego na autobus miejski linii 7 na przystanku Jagiellonów - Ostroroga. Nie wyróżniam się z tłumu. Mógłbym powiedzieć: "jestem tak samo ubrany jak Ty, czy Ty drogi lemingu". Korporacyjna miernota, w tym samym schludnym mundurze, z którego ledwo sprały się plamy po firmowej pizzy. I całe szczęście. Gdyby nie magiczna siła ariel color pewnie portfel zmarłby na anoreksję w pralni chemicznej, a tak jeszcze dycha. Zamyślony patrzę w unoszącą się nad ulicą parę. Wyobrażam sobie, że znikasz i zabierasz wszystkie swoje rzeczy, zostawiasz mnie sam na sam z pustym sufitem pełnym wspomnień. Wiem, że to się tak nie skończy, prędzej odbierzesz mi mieszkanie, ze wszystkim co mam, prócz tego co tak naprawdę jest moje. Wtedy tylko dwie walizki stały by przed drzwiami. Ciekawe czy będą stać jak wrócę. Autobus podjeżdża na przystanek. Drzwi rozsuwają się z potwornym syknięciem. Jakaś anonimowa emerytka bezwładnie przez nie wypada, więc chwytam ją nieumiejętnie i razem lądujemy w kałuży. Nie jestem w stanie zrozumieć co ona tutaj robi, jaka siła ciągnie ją ku podróży autobusem, gdziekolwiek jechała. Wynurzam się z kałuży, pomagam jej wstać. Jestem absolutnie nieczysty. Cała podróż autobusem minęła mi pod ciężarem mokrego zabłoconego płaszcza, mokrych spodni i wiercących, oceniających spojrzeń. Nic nie zmieniło się na trasie z autobusu do biura. Ciekawe, czy gdzieś tam byłaś. Nic nie zmieniło się w biurze. Nikt z obecnych poza spojrzeniem, nie rzucił nawet chłodnym "cześć", czy "dzień dobry" jak ma w zwyczaju. Zdjąłem więc obwisłe, zamokłe ciuchy i siedząc w samych slipkach. Tak będzie łatwiej, nie sposób unieść tych wszystkich oczu. Odciąłem się od rzeczywistości kierując swoją uwagę jedynie na pracę, którą miałem do wykonania. Nie było to wielce wyszukane zajęcie, korporacyjne klikanie w exelu, przepisywanie danych i wstawianie przecinków w bezpłciowych ciągach zer. Zera mnie otaczały, biły z ekranu i pobliskich biurek. Nienawidziłem tej pracy, trzymała w ciągłym strachu, straszyła trudną sytuacją na rynku i niższą pensją niż minimalna krajowa. Oczywiście nie zarobiłbym tyle w żadnym innym miejscu. Na spotkanie z kierownikim nie musiałem długo czekać. Jak na złość akurat dziś wypadł ten jedyny spośród siedmiu dni tygodnia, kiedy wstał rano w swej jedwabnej pidżamie i pomyślał, że to nie najlepszy dzień na wędkowanie, po czym wsiadł w swoje niezawodne audi Q9 i pogwizdując wesoło przy najnowszym krajowym przeboju nikomu nieznanej z nazwiska piosenkarki przyjechał do pracy zobaczyć mnie bez spodni. Na jego twarzy wypisane było zwolnienie za porozumieniem stron. Nienawidzę tej wiecznej, niekorzystnej ugody. Postanowiłem rozegrać to inaczej. Byłaś przy tym? Nawet nie chciałem słyszeć co ma do powiedzenia. Wstałem, osunąłem slipki po kostki i podskakując najwyżej jak mogłem wymierzyłem mu cios penisem w twarz. Donośny plask obszedł echem całe biuro, twarze wszystkich zwrócone teraz były w naszym kierunku, a ich wybałuszone oczy jakby przyciągał zaczerwieniony policzek firmowej szychy. W podskokach, zadowolony z siebie jak trzylatek, który właśnie napełnił pampersa ciepłą breją przetrawionego Gerbera, oddaliłem się zostawiając kierownikta sam na sam z salwami szyderczego śmiechu. W drodze do wyjścia, minąłem na schodach przeciwpożarowych kilka stażystek, które patrząc na mnie widziały to co Ty kiedyś. Jednej z nich wyrwałem z ręki żakiet i zakrywając genitalia ruszyłem przez miasto, słysząc za plecami wstydliwy chichot. Moja męskość dyndała, gdy kroczyłem korytarzami biurowca, dopiero przy wyjściu obwiązałem sobie żakiet wokół pasa i dumnie przeszedłem przez wielkie szklane drzwi z pałacu wielkomiejskiej niedoli. Słońce zdążyło już wstać, grzało mnie swym ognistym pięknem, wiatr czesał mi włosy na piersiach, stopy szlifowałem o chropowaty chodnik. Wreszcie czułem się wolny. Z nieukrywanym, szerokim uśmiechem prezentującym moje barwne jak kurkuma zęby na pierwszych pasach wszedłem prosto pod radiowóz. Ukłoniłem się serdecznie i szedłem dalej nie reagując na zaczepki i nawoływania do zachowania spokoju. Przecież jestem kurwa spokojny. Jak nigdy. Dzień mienił się blaskiem ze wszystkich stron, ptaki wyśpiewywały swą arię wdzięcznie prezentując skrzydła, liście dygotały z radości na wietrze a ja szedłem mając w dupie odpowiedzialność za to co zaraz miało nadejść. Promieniujący ból rozszedł się od lewego ścięgna na całą nogę, klęknąłem i poczułem przepływającą przez całe ciało falę elektryczną. Mięśnie spięły się, wygiąłem się nienaturalnie pozbawiony sił. Uderzyłem twarzą o chodnik widząc przed oczami iskrzący się mrok. Straciłem przytomność. Obudziłem się dopiero na zimnej nieprzyjemnej desce w nieznanym mi miejscu. Długo nie mogłem otworzyć oczu. Byłem ubrany w chropowate łachmany niewiadomego pochodzenia, o znajomym zapachu gnijącego strychu. Czułem, że jesteś przy mnie, gładziłaś mnie delikatnie po obolałej twarzy. Potrząsnęłaś mną, kazałaś mi wstać. Już wiem, że to nie Ty. Strażnik podniósł mnie z koja i ciągnął po podłodze, dołączył do niego drugi i razem ciągali mnie po korytarzach i schodach. Nie ułatwiłem im zadania, nietrudno było utrzymać bezwładnie obolałe mięśnie. Dotarliśmy do celu, postawili mnie na nogi, wręczyli mi papier z odpowiednią kwotą i zaproszenie na rozprawę sądową. Demoralizacja i niszczenie wartości moralnych w społeczeństwie - 500 zł. Sprawa o gwałt na świadomości młodych ludzi, termin jutrzejszy. Tyle udało mi się ustalić na podstawie tego taniego zadrukowanego papierka. Nie wiem już jaki był dzień, ciemność otuliła opustoszałe miasto. Grupki roześmianych młodych ludzi wędrowały na swojej drodze do zatracenia. Mijali mnie i krzywdzili wzrokiem, darząc jedynie nieprzychylnym oceniającym spojrzeniem. Brudne znoszone łachmany, które miałem na sobie nie wpasowywały się w standard zapuszczonego beja. Ze spuszczoną głową pośpiesznie szedłem do mieszkania. Walizki nie stały na korytarzu, klucz nie utknął w zamku. Pewnie jeszcze nie wróciłaś. Postanowiłem wziąć kąpiel i zasnąć spokojnie. Kończy się dzień pełen wrażeń. Wczesne słońce budzi mnie ostrym blaskiem. Przecieram starannie powieki, blask bije po oczach. Czuję jakbym przebudził się we śnie. Obudziłem się w butach. W wannie zimnej jak biel mroźnego poranka. Brunatnej, od zaschniętej już krwi. Chyba już nie śnię. Wróciłaś po mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz