"Nie widzę Cię, gdy się budzę." Tak brzmiał sms, który wyrwał mnie ze snu. Nadszedł z samego rana. Otworzył oczy. Nagle urwał cząstkę mięśnia, serca. To wszystko trwa zdecydowanie za długo. Bolesny skutek potwornej tęsknoty, obecny jak wiertło w potylicy. Otwierasz oczy i ból. Przeszywające zimno. Zmrożony sztylet, prosto w sercu. Istnienie w XXI wieku. Schizofrenia paranoidalna. Budzisz się i sięgasz odruchowo po telefon. Potem dopiero dochodzi do Ciebie, że może to pomyłka, że budzik. Budzik brzmi inaczej. Po tej niszczącej chwili, emocjonalnej podróży, przechadzce po tajemnicach, o których nie mówisz nawet swojej kochance, okazuje się że to jej wiadomość. Dla niej. Nagle wszyscy mają smartfony i to po prostu nie był sms kierowany do Ciebie. Wszystkie telefony są podobne. Czytasz go, z niego. Z takim porankiem to dzień jest już spisany na straty. Zaraz odszczekuję, teraz tylko retorycznie, gdy tylko otworzy oczy. Zaraz, żeby nie czuła się lepiej w tak skurwiały poranek, że wychodzę, muszę, spieszę się. Gotowy na poranne szczanie bulterier warczy i pogania przy drzwiach, mam motyw, wychodzę. Zaraz. Czas liczy sekundy, słowa cedzę przez zęby, czyli pod nosem, żeby wyszła, zabierała swoje bagaże, czy ciuchy i swój tyłeczek, czyli dupę. Do narzeczonego, bo czeka, a jej się urlop i wyjazd służbowy właśnie skończył. Musi wracać, musimy to skończyć, się musi hajtać, ja huśtać, bo jak go znowu dla mnie zostawi to skończy się moja cierpliwość, schodzić, rozchodzić, wracać, buzi i pa, żegnam. Nie będę się dzielił depresją, nie starcza jej dla nas, sam dla siebie jej mam, ledwo starcza. Się muszę uporać z obowiązkami. Się ustatkować muszę, się musisz mała, nie pierdol, że nie. Potrzebne Ci to, mi wcale, ja sobie radzę. Oświadczył jej się jakieś kilka miesięcy temu i to nie tak, że odbiłem mu narzeczoną, bo pukaliśmy do sąsiadów zza ściany dużo wcześniej, zanim się jeszcze poznali. W sumie można rzec, że poznał mnie z nią, przedstawił i gdy niezręczność minęła nam całkowicie, to ja po ich pierwszej randce konsumowałem ten tzw. związek. Relację. W każdym razie to cudowny koleś, uwierzcie mi, bo jak facet tak o facecie mówi, a jego narzeczona to potwierdza, to musi tak być. Tylko w pewnych rzeczach jestem lepszy od niego i ona sobie z tym rozdwojeniem ideału poradzić nie może. Ma mnie za chama i prostaka, gbura, jestem niemiły i wredny. Nie umie się nawet w połowie do takiego przywiązać, ale zwierzęcy magnetyzm i małpie figle nie wychodzą jej z głowy nawet z pierścionkiem na ręku. W jej objęciach też czuję się jak szyba, okno przez które wygląda i widzi całego mnie, a ten diament z jej palca od czasu do czasu też tnie moje plecy w duecie z paznokciami, tylko też trochę emocjonalnie, jak szkoło.
To musi być koniec. Nie może być tak, że on tu pisze, pretensje jakieś. Szkoda, że nie możesz zobaczyć tego moimi oczami. Gdy wszystko co znane i nieznane znika w dusznym i nieprzyjemnym środowisku. Pozostali dzielący z Tobą gatunek osobnicy mutują w niezrozumiałym dla mnie kierunku, ewolują. W tym samym kierunku jeżdżą, ale zmierzają gdzie indziej. W tym samym kierunku żyją, ale funkcjonują jakby inaczej. W ten sam sposób umierają, ale jakoś, jeszcze nie teraz. Ilość informacji na temat kolejnego, masowego rozdania nagród Darwina przyprawia normalnego człowieka o ból głowy. Wprawia w szok, no bo jak. Stawia pytanie: czy jestem aż tak głupi, żeby nie zdobyć tej nagrody? Czy to koniec gatunku ludzkiego. Prosimy się o ten koniec, czy w beznadziei codziennej egzystencji sami tak mocno go pragniemy, że nie widzimy, jak z każdą godziną nieuchronnie się zbliża. Płycizna intelektualna stała się normą. Brodzę w niej. Ta gęsta breja, sięga mi po kostki. Sam się czuję jakbym się oblepiał, od tych kostek po kolana i tonął w tym samotny i głupiejący. Ropiejący decyzjami, wyborami, głupotami, błędami, stratami, zyskami, pyrrusowymi zwycięstwami i gorzkimi porażkami. Ty moją stratą, jego zwycięstwem, naszym remisem. Wyjdzie na dobre nam, choć tyle. Jak tylko stąd wyjdzie. Tylko i aż. Wychodzę. Z wyrzutów sumienia. Ciążących grzechów. Pięknych chwil zniszczonych Twoją nieobecnością. Pięknych chwil Twojego nowego życia. Pewnie ten szarmancki mężczyzna - pewny siebie, wyjątkowy, zadbany, przystojny nad wyraz i spokojny, ułożony jak mankiet jego lśniącej jedwabnej, skrojonej przez krawca koszuli - daję sobie rękę uciąć, że tak samo jak tamtego ranka, tak tego, gdy nakrył swoją byłą w zajętym pokoju, tak dziś też, nie budziła się sama. Teraz tak jak ona, tak i Ty złamałaś o coś serce. Ty zapisałaś w jego telefonie mój numer pod imieniem jego ex, by za każdym razem gdy najdzie go pijacka ochota by napisać, nie będzie musiał się ośmieszać, Ty chcesz o tym wiedzieć i szkoda, że dowiesz się o tym leżąc w moim łóżku. Bo ja mu się nie dziwię, też tęsknię za swoją byłą, gdy moja przyszła była nie wraca na noc. Kolejny raz leżymy obok siebie. W jego błagalnym romantyzmie tylko on sam mógł się odnaleźć, tak jak ja zagubiłem się w moim. Nie dostał żadnej odpowiedzi, więc kolejny sms nie był już tak romantyczny "Nie bierz tego na poważnie. To koniec". W tym momencie wiedziałem, że odrobinę wytrzeźwiał. Leży sam w łóżku i bije się z myślami, czeka na Ciebie. Automatycznie zatęskniłem za papierosami. Nie Łódź się, nie było mi aż tak dobrze. Ten głód wyciągnął mnie z łóżka, choć nie palę już kilka miesięcy. Powód by wyjść ze swojego mieszkania, dla Twojego dobra. W końcu to dla Ciebie przestałem palić. Zaczynam znów, dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz