Nie pamiętam jak to się zaczęło. Jeśli miałbym zapamiętać parę chwil.
To było dla mnie ważne, jak wcześniej nigdy nic.
Nie pamiętam w życiu. Wszystko jakby mi umknęło. Kilka dni.
Nieznaczących nic. Kilka smaków, rzeczy, usta parzących.
Zapachów słodkich.
W pamięci tkwiących. Łez słonych, od wspomnień gorzkich.
Wszystkich dni, gdy mnie zabrakło,
wspomnienie zdziera z oczu błysk.
Sen na jawie, chłodny brzask. Ciemna chmura, zimny blask.
Kolejny krok, na trawie, zmrożonej tak, że słychać trzask.
Zimnych dłoni pocieranie,
Wskrzeszenie, dym z papierosa, myśl o kawie.
Swąd poranka, nieuchronność dnia, czas końca.
Krwawy brzask.
Nóż, który teraz trzymam w dłoni jest mokry i śliski od krwi. Rana, którą mam pod żebrem broczy gęstą purpurą. Szkarłatna ścieżka prowadzi w dół. Przyspieszam z każdym ruchem, bezradnie próbuję schwycić stróżkę w ręce. Złamana kość, przesuwa się z góry na dół, z dołu, na górę, jej trzask tłumi skutecznie strumień racjonalnych myśli. Dekoncentruje mnie przeszywa bólem. Wszystkie zagmatwane rozwiązania. Jak migawki z taniej sensacji, rozbijają się o teraźniejszość. Wąska, biała rysa nadziei, na czarnym scenariuszu "tu i teraz". Wpisałem się nieskrępowanie w nadchodzącą porażkę. Uległość życia, nad triumfującą śmiercią. Nieubłagalny koniec. Pozbawiający nadziei. Żeliwny fragment, jak firmament na boskiej statule, ukłutej prawdą. Martwą, zimną, tak bardzo prawdziwą, zbrudzony lepką i czerwoną esencją życia, pokrywającą szczelnie dłonie i ubranie. Wszystkie dni, widzę w jednej chwili. Skok przez życie i koniec. Mącący potok wspomnień, zakłócony spokój ducha. Moja wyobraźnia nigdy nie podróżowała tak daleko, jak dziś, gdy wszystko co realne, okazało się fikcją. Rzeczywistość zabrała mnie najdalej. Chłód, niczym fala, przykrywa wątpliwości, które mam, by przez moment, trzymać się z dala od tego miejsca, tej chwili. Śmierć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz