6/24/2023

Freud też był brodaczem, tak jak Schopenhauer, a ja nie zdałem Matury

Słońce zachodząc za horyzont ostatnim promieniem ubarwiało niebo. Gdyby Bóg patrzył z drugiej strony na ten sam krajobraz, mógłby przypominać okładkę Dark Side Of The Moon. Jednak nie patrzył. Poza tym, miałby ciemno, słońce by nie świeciło, a niebo byłoby bezbarwne, więc po dłuższym zastanowieniu uważam ten koncept za idiotyczny. W każdym razie: Bóg nie patrzył. Nie mam wątpliwości. Gdy kartonowy filterek przepuszczał zbyt dużą ilość ciepła do ust, zgasiłem skręta. Patrząc jeszcze przez chwilę na pokolorowana niebo, by jak najlepiej zapamiętać ten obraz w swojej głowie, wpadłem w odrobinę melancholijny nastrój. Mój mózg uwielbia się rozczulać w kontakcie z takim estetycznym doznaniem, jakie miałem przed oczami. Wyświetlone. Pojawiła się strzyga. Bynajmniej nie taka wyjęta z Sapkowskiego, moja, własna, piękna, będąca bestią. Monika. Nie widziałem jej już dobrych parę lat, mimo, że jej obraz nadal pozostawał w mojej głowie zbyt wyraźny.  Zaraz po liceum, ambitnie, jak przystało na wszystkich utalentowanych absolwentów, wyjechała w poszukiwaniu miejsca na wdrożenie planu, który miała rozpisany i dopracowany do ostatniej kropki. Opracowany jeszcze w podstawówce. Tak mi się wydaje, bo za każdym razem jak mi o tym mówiła, miałem nieodparte wrażenie, że z tym przeznaczeniem się urodziła. Miała to wszystko zaplanowane w najmniejszych szczegółach. Doskonale wiedziała co będzie robić każdego dnia, o określonej porze, w każdej minucie. Każde przeoczenie doprowadzało ją do szału. Walił się świat, cały porządek świata rozsypywał się w drobny mak, gdy tylko coś jej nie wyszło. No i nie zdałem matury. Od początku wiedziałem, że tak będzie. Dla mnie to głupi papier, kawałek makulatury. Dla niej to było jak koniec świata, bo wiedziała, gdzie ma być i kiedy. Wiedziała też z kim. Gdy mówili trzeba go mieć, byłem pewien, że nie mają racji. A Monika wiedziała, jak psuje jej to plan na przyszłość. Nie patrząc za siebie, przed wyjazdem powiedziała tylko, że ma nadzieję, że jeszcze kiedyś uda nam się spotkać. Rzeczywiście pojawiła się w przyszłości, odwiedzała rodzinę, odebrać czek na życie, , poodprowadzać wzrokiem stare, przesiąknięte wspomnieniami miejsca i powdychać małomiasteczkowe świeże powietrze. Udało nam się nawet minąć kilka razy na przejściu dla pieszych, czy schodach, czy gdy ja gdzieś wychodziłem, a ona wchodziła. Ułamki sekund, wymiana spojrzeń, niepewne cześć wyszeptane pod nosem. Za każdym razem widziałem, lub wyobrażałem sobie iskrę w jej oku, błysk, ożywające wspomnienie. Pewnie nie umiałem tego ukryć i moja twarz przypominała pysk zbitego psa. Może dlatego była smutna, lub patrzyła ze współczuciem, jak bardzo nie mogę sobie poradzić z tym, że odeszła. Od wyjazdu nie spotykaliśmy się. Gasząc kolejnego skręta wcale sobie nie pomogłem. A to wspaniałe pastelowe niebo uświadomiło mi, jak bardzo potrzebuję tej kobiety. Że to ona jest moim przeznaczeniem. To ona organizowała mi dzień, mogłem zawsze i ze wszystkim do niej przyjść, była najpiękniejszą i najbardziej ogarniętą z kobiet, a wiem co mówię. Bo pewnie znalazłbym piękniejszą od niej i nie znalazłbym się tutaj i nie zatapiałbym się w myślach o zmarnowanej szansie. Zmarnowanej? Może nie, może ten błysk w oku, może to spojrzenie, ciekawe, czy by się ucieszyła, może posprzątałbym swoje życie i coś poukładał. Może biegnąc na przystanek by sprawdzić rozkład jazdy bym się rozejrzał i nie wbił się w maskę czarnego audi. Na pewno nie wylądowałbym na tej plaży racząc się tym zachodem słońca. I kolejnymi skrętami. Bez niej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz